Author: Siciliano
Cześć wszystkim. Tylko krótka informacja: Ostatnio po dłuższym czasie znowu zalogowałem się na Twittera i zacząłem jakkolwiek go czytać. Przyszło mi do głowy w związku z tym, że można by zacząć publikować na nim coś po międzysłowiańsku, żeby trochę rozpropagować język. Mieliśmy kiedyś gazetę internetową Izviestija, teraz Izvesti, gdzie można nadal publikować artykuły. Jeszcze jakiś czas temu pojawiały się tam różne ciekawostki z krajów słowiańskich, ale teraz jakoś nikomu się nie chce pisać. Dlatego żeby chociaż trochę to zastąpić, zacząłem śledzić różne serwisy informacyjne z krajów słowiańskich i retweetować niektóre ich posty, przyczym zawsze dodaję krótszy opis lub podsumowanie artykułu po międzysłowiańsku. Najczęściej piszę łacinką w tzw. wersji naucznej, czyli z większą ilością znaków diakrytycznych, a jak mi się zmieści, to dodaje też cyrylicę w wersji normalnej, bo w odróżnieniu od łacinki nauczną cyrylicę trudniej jest dzisiaj przeczytać ze względu na litery starosłowiańskie. Na końcu zawsze hashtag #Interslavic i drugi hashtag ze skrótem kraju, skąd dany artykuł pochodzi, według domen internetowych, np. #PL #CZ itd. Czasami jest to polityka, ale najczęściej po prostu wiadomości, co się dzieje w danym kraju. Nie wiem, jak długo mi to wytrzyma, ale to szczegół. 😀 Zależy też, ile będę miał czasu, chociaż na razie zawsze się znalazł i studia już są, więc chyba z tym jest nieźle. Kryterium wyboru tweetów jest jedynie moje zdanie, czy warto to opublikować, nie mam żadnych preferencji.
Gdyby ktoś chciał to śledzić, to moje konto na Twitterze jest RobertoL97. Czytajcie najlepiej ESpeakiem, bo on przeczyta większość z tych diakrytyków. Chyba głosy firmy Ivona albo Acapela Ania też dają radę, ale inne syntezatory już nie.
W razie czego miłego czytania tweetów i do następnych wpisów. 🙂
https://youtu.be/GQOFdm3bCzw
Cześć wszystkim. W następnym wpisie wrzucę wam kolejny izraelski utwór, który zwrócił moją uwagę, akurat w tym przypadku było to niedawno, jak jechałem autobusem chyba z uczelni do domu i słuchałem izraelskiej stacji internetowej Kan Nostalgia. Fakt, że ta piosenka nie ma chyba jakichś ciekawszych harmonii w większym stopniu ani nic, ale mimo wszystko jakoś mi się spodobała, bo tak jak chyba kiedyś tu napisałem, oni po prostu potrafią. Sprawdziłem później też tekst i myślę, że jest on na tyle wartościowy, że opublikuję go tu poniżej w postaci trochę poprawionego tłumaczenia z Google Translate. Miłego słuchania i czytania.
Bóg dał ci prezent,
świetny, cudowny,
Bóg dał ci prezent –
Życie na Ziemi.
Dał ci noc i dzień,
miłość, nadzieję i sen,
lato, zimę, jesień, wiosnę,
Dobrą duszę do rozglądania się.
Dał ci zielone pola,
kwitnące kwiaty i drzewa,
rzeki, strumienie i morza
niebo, księżyc, gwiazdy.
Bóg dał ci prezent
świetny, cudowny,
Bóg dał ci prezent,
Życie na Ziemi.
Dał ci wakacje i soboty
Izrael, krainę patriarchów,
ręce i głowa spełniają marzenia,
dał ci wszystkie cuda.
Dał ci takie piękne rzeczy
jak możliwość mieć dzieci,
słuchać piosenek, zobaczyć kolory,
Och, ile masz?
Boże, po prostu daj mi inny prezent,
Mały prezent, ale cudowny,
Boże, po prostu daj mi inny prezent,
Pokój na Ziemi.
Cześć wszystkim. Kilka godzin temu wróciłem z zagranicy od znajomych, gdzie spędziłem ciekawy tydzień. Nie lubię jakoś pisać o takich rzeczach zwyczajnie dlatego, że często mi się nie chce i wolę komuś opowiedzieć przy okazji, ale napiszę, bo myślę, że warto. Będzie chaotycznie, za co przepraszam.
Otóż w tym tygodniu byłem w Holandii niedaleko Amsterdamu, gdzie mieszka z rodziną mój kolega Jan, lingwista, jeden z twórców języka międzysłowiańskiego i przysięgły tłumacz pomiędzy holenderskim i polskim. Poznaliśmy się osobiście na pierwszej konferencji języka międzysłowiańskiego rok temu, w tym roku widzieliśmy się znowu i zaprosił mnie do siebie. On sam jest Holendrem, ma żonę Polkę Anię i muszę stwierdzić, że oboje są bardzo podobnie postrzeleni, śmiem twierdzić, do wielu z was albo z nas. Moi bliżsi znajomi, którzy czytają ten post, na pewno będą wiedzieć, o co mi chodzi. I też dlatego bardzo fajnie się dogadujemy.
Po przylocie do Amsterdamu w zeszłą niedzielę pojechaliśmy do Utrechtu, gdzie było spotkanie koła polskich tłumaczy. Posłuchaliśmy m.in. ciekawej prezentacji o tym, jak tłumacz powinien się zachowywać wobec klientów, żeby zapewnić sobie dalszy kontakt z ich strony, czyli np. podziękować czasami za kasę, raz na jakiś czas wysłać tłumaczenie wcześniej niż zostało ustalone itd. Wbrew pozorom jedną ze skutecznych metod ponoć jest chwilowe obniżenie ceny na zasadzie takiej, że jeśli klient wyśle tekst źródłowy do określonej godziny w ciągu dzisiejszego dnia, to wyjdzie taniej, czego ludzie i tak często nie robią, bo parafrazując panią, która opowiadała o tym wszystkim, dla klientów pieniądze często wcale nie są takie ważne.
Potem przyjechaliśmy do domu i w sumie niestety od tego momentu wyszliśmy tylko raz, mianowicie na kolację do restauracji irańskiej. Nie ukrywam, pierwszy raz w życiu jadłem irańskie jedzenie i warto było. Określiłbym ich kuchnię jako trochę podobną do greckiej, np. grilowane warzywa czy ser podobny do fety, ale charakter sosów do mięsa itp. jest jednak inny. Raczej nic ostrego, tylko bardziej na słodko, tak jak na przykład sos orzechowy lub przystawka w postaci ryżu z ich jagodami. No i na deser pyszne lody szafranowe oraz sorbet różany – pewnie słyszeliście o oleju i maśle różanym, które wywodzi się właśnie z tamtych rejonów.
Oprócz tego miałem dużo okazji porozmawiać też z Anią, poznałem jej tatę i ośmioletnią córkę Larę, która zna dobrze oba języki. Dowiedziałem się między innymi o jednym z wielkich zainteresowań Ani i Jana, czyli o tzw. steampunku. Dla tych, którzy nie wiedzą, jest to subkultura, oparta na wyobraźni przyszłości z czasów wiktoriańskich, czyli różne latające maszyny itd., ale wszystko na parę. Oboje też lubią np. japońskie seriale anime, przede wszystkim te bardziej przemyślane, gdzie często można znaleźć niemało aluzji do historii różnych części świata i inne śmieszne ciekawostki.
Niemała część naszych rozmów dotyczyła również relacji międzyludzkich i innych tematów związanych z psychologią, dzięki czemu się dowiedziałem, że z Janem nie mamy tylko wspólnych zainteresowań, lecz także niespodziewanie dużo podobnych cech charakteru, które spowodowały, że w naszej przeszłości obu z nas spotkały podobne rzeczy. Nie będę się rozpisywał na ten temat, ale 5-6 lat temu, kiedy odkrywałem jego stronę m.in. o sztucznym języku romańskim, który brzmi jak polski, o międzysłowiańskim i innych dla mnie ciekawych rzeczach, nie spodziewałem się, że właśnie taki znany lingwista okaże się być także, jak Ania to określa, brother from another mother. Nie ukrywam, bardzo miło się dowiedzieć, że ktoś podobnie szalony i w niektórych sprawach podobnie naiwny do mnie tyle osiągnął i wciąż osiąga, przez co może on być dla mnie wzorem i wielką inspiracją.
Ale kończąc już ciężkie tematy, z Janem też oczywiście gadaliśmy, często na tematy językowe, czyli o międzysłowiańskim, holenderskim, o porównywaniu różnych rzeczy itd. Tylko że on często wyjeżdżał do sądów, więzień i w inne ciekawe miejsca, bo musiał tam tłumaczyć symultanicznie. A nie, przepraszam, nie do więzień, tylko do hoteli państwowych, jak oni z Anią to określają. 😀
Raz miałem jechać z nim, była to sprawa z jakimś gwałcicielem Polakiem, ale było to dość wcześnie rano i wolałem sobie pospać,, chociaż na pewno przegapiłem coś bardzo ciekawego dla mnie. Na ogół Polaków w Holandii dzisiaj nie jest mało i sprawy sądowe z nimi dotyczą najczęściej mniejszych kradzieży w sklepach, często związanych z alkoholem. Warto tu nadmienić, że dzięki poezji śpiewanej i niektórym innym informacjom nadal jeszcze mam w sobie obraz w cudzysłowie "typowego" Polaka jako człowieka, który lubi filozofować, analizować wydarzenia w świecie, podchodzić rozsądnie do życia i często jest też wierzący, co dodaje kolejny wymiar do tego wszystkiego, ale wiem też już dawno, że nie jest to całkiem prawda. Chociaż nadal większość Polaków, których poznaję, to tacy "myśliciele".
Już chyba powinienem skończyć, więc wspomnę tylko jeszcze o prostym holenderskim daniu, które zrobiła nam raz Ania i bardzo mi ono smakowało. Holendrzy ogólnie lubią mieszać smaki, o czym zaraz się przekonacie. Trzeba ugotować fasolki brązowe, czyli nie szparagowe. Może być do tego też gotowany ryż, ale nie musi. Kolejna część dania to kawałki boczku usmażone na patelni, to wszystko zmieszamy i polejemy, uwaga, syropem klonowym albo innym, którym polewa się np. naleśniki. Może dla niektórych z was dziwne, ale rzeczywiście pyszne, osobiście jadłem i polecam.
Także tyle co do mojego wyjazdu w tym tygodniu. Teraz jeszcze jeden dzień wolnego i skończą się kolejne fajne wakacje, co oznacza, że od poniedziałku czekają mnie studia, teraz już znowu w mojej rodzimej Pradze. Tak więc miłej niedzieli i do następnych wpisów.